niedziela, 2 maja 2010

Fuck Buttons, Powiększenie, 01.05.2010

Na ten koncert czekałem z niecierpliwością. Wszystko zaplanowałem sobie w najmniejszych szczegółach kilka tygodni temu. I przyszedł TEN dzień - 1 maja. 

Wsiadłem do autobusu (nie byle jakiego), później do tramwaju i około 18:40 byłem w Powiększeniu, aby odebrać wcześniej zarezerwowany bilet. Jako, że do koncertu jeszcze ponad godzina to poszedłem się przejśc po Nowym Świecie i pośmiać się z ludzi, ktorzy robili sobie zdjęcia z palmą przy rondzie De Gaulle'a.

O 19:40 wszedłem na salę, gdzie od razu zauważyłem cały stół przygotowany na koncert oraz Andrew Hunga po drugiej stronie sali piszącego coś na laptopie.  Przysiadłem jakieś póltora metra od sceny na murku. Od razu wiedziałem, że to dokładnie w tym miejscu spędzę najbliższe dwie godziny. Na scenie przygrywała djka z Śmierć Disco Soundsystem, którą widziałem już kilkakrotnie na afterach po koncertach w Lublinie. Puszczała bardzo przyjemną muzykę, ale po 20 zaczęło się to robić denerwujące, ponieważ wiadomo kto miał zaczął grać.

Fuck Buttons zaczął koncert około 20:40. Zastanowiło mnie to, że na stole nie było laptopa, który był na wszystkich nagraniach które widziałem. Zaczęli od "Surf Solar". Stanąłem sobie na wyżej wymienionym murku, skąd miałem świetną widoczność. Razem z rozwijaniem się numeru publika coraz bardziej tańczyła. Następnym numerem był "Colours Move" z żywiołową grą na bębnie przez Powera. To wywołało duży aplauz publiczności, która zdawała się być, tak jak zespół w coraz większym transie. Po tym efektownym utworze Fuck Buttons zgrabnie przeszli do moim zdaniem punktu kulminacyjnego koncertu, czyli dwóch utworów perfekcyjnie wykonanych - "Rough Steez" (gibający się Hung z Nintendo w ręku ; ) oraz "Bright Tomorrow". Później moje lewe ucho trochę ucierpiało przy "Phantom Limb" - stałem tylko ponad metr od głośnika. Ten utwór na płycie średni na żywo zupełnie zmienia swoje oblicze. Fuck Buttons zagrali jeszcze "Space Mountain", "Olympians" - zupełnie inne wykonanie niż na krążku, tu bardziej dronowo i noisowo oraz "Flight Of The Feathered Serpent", gdzie można było zaobserwować Benjamina Powera grającego równocześnie na bębnie i klawiszach, który był ostatnim numerem zagranym przez duet. Publika nawoływała jeszcze zespół do ponownego wyjścia na scenę, ale niestety bezskutecznie.

Koncert oceniam bardzo wysoko, duże wrażenie zrobiły na mnie "zabawki" zespołu przy pomocy których tworzą utwory. Cieszę się, że starają się jak najwięcej tworzyć sami, a nie tylko odgrywać. Jedyną wadą, którą mogę się podzielić to zdecydowanie brak klimatyzacji w klubie.

Moim zdaniem setlista przygotowana była bardzo dobrze, może tylko zabrakło w niej "Sweet Love For Planet Earth" na koniec.  Nagłośnienie wypadło również bardzo dobrze, wszelkie szmery, przeszkadzajki, ściany dżwięku i inne elementy tworzące muzykę Fuck Buttons słychać było idealnie.

więcej zdjęć - http://muzyka.wp.pl/gid,568912,title,Fuck-Buttons-w-Powiekszeniu,galeria.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz